www.pomorskabrac.fora.pl
Forum Braci Pomorskiej otwarte dla wszystkich
FAQ  ::  Szukaj  ::  Użytkownicy  ::  Grupy  ::  Galerie  ::  Rejestracja  ::  Profil  ::  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  ::  Zaloguj


historyja wesoła o sołtysie tak głupia jak śmieszna

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.pomorskabrac.fora.pl Strona Główna » O inszych wszelakich sprawach ogólnych
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
szczurołap




Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pustkowi
Płeć: Brat nasz

PostWysłany: 18:42, 08 05 2009    Temat postu: historyja wesoła o sołtysie tak głupia jak śmieszna

Hystoryja wesoła o Sołtysie

Korzystając z gościny brata chlora Borgira, dorwałem się do urządzenia które wielcy magowie informatycy nazywają komputerem bo jak już mości waściom wiadomo rzadko mam dostęp do siły magicznej przez mężów w piśmie i mowie uczonych internetem zwanej tak piekielnej jak przydatnej i w niewiadomy mi sposób działającej że na forum internetowym zwanym przez wtajemniczonych forum chlorowitów jakoż i innych forach rzadko bywać mogę. Czując przez skórę i szkliwo na zębach że długo będę czekał na okazyję korzystania z komputera i wejścia na stronę internetową braci pomorskiej bo siły magicznej w miejscu mego pobytu jak już pisałem nie posiadywam korzystając z okazyji marne wypociny autorstwa własnego przedstawić pragnę.
A oto co następuje:

Pewnego wieczora popijałem sobie napój szlachetny i jak najbardziej przystający do miana brata chlorowity a w ilości dla pułku zbrojnych zupełnie wystarczający czekając na imć Sołtysa który zapowiedział przynieść mi caluśkie wiaderko siły internetowej żeby na załatwienie wszystkich spraw wystarczyło i nie skończyło się w połowie tak jak ostatnio. Sołtys w wiadro wielkie i stalowe obiecał ubić i przytargać w ramach zadość uczynienia za poprzednią gafę jak najwięcej siły internetowej.
Tak już dobrze po kilku odcinkach czasu skrupulatnie odmierzanych pół litrowymi gąsiorami napoju przedniego oj przedniego posłyszałem jak ktoś dobija się do bram domostwa mego które pod flagą ze szczurem przeszytym strzałą znajduje się we wsi Stary Rzechów.
W pierwszej chwili myśląc że to któryś z wieśniaków z zażaleniem reklamacyjnym w sprawie szczurów myszy alibo i pętających się wszędzie dzieci przypętał się do mych bram zelżyłem intruza w słowach straszliwych odrazę i grozę niosących lecz po chwili zorientowałem się że łomotanie i larum u bram nie ustało. Jakom żyw i niezmiernie zdziwion do okien podbieżyłem żeby obaczyć cóż to za istota nieszczęsna tam stoi.
Za oknem wichura straszliwa szalała burza i pioruny tak straszne że przy nich moja wiącha to istny psalm niebiański.
Pod bramą zaś ujrzałem nie kogo innego ale oczekiwanego przeze mnie imć Sołtysa który nie uciekł z pod bram tylko dla tego że stary już i od czasu spotkania ze studnią słyszy tylko na jedno ucho i nie dosłyszał widać mojej błyskotliwej wiąchy.
Wpuściłem biedaka do środka żeby już nie mókł na deszczu. Zapytałem się go gdzie ma wiaderko siły internetowej które obiecał mi dostarczyć. Sołtys w odpowiedzi zapłakał i o radę poprosił nie wiedząc cóż uczynić, żeby jakiej głupoty znów nie popełnić na stare lata tym bardziej że sprawa poważna.
Posadziłem biedaka przed kominkiem, uraczyłem gąsiorkiem i zaproponowałem żeby zmartwienie swoje wyjawił to może radę razem jaką znajdziemy, a jeśli nic nie da rady wymyślić to przynajmniej urżniemy się a we dwóch zawsze raźniej. Zebrał się Sołtys w sobie i jak już mógł złapać oddech po małym łyczku z gąsiorka zaczął opowiadać a że już leciwy z niego człowiek to i skleroza niewielka to zaczął opowiadać od samego początku.

A oto i ta historyja sołtysa opowiedziana mi przy kominku i paru gąsiorkach.


Część I

Sołtys za czasów dawnych kiedy był piękny i młody (teraz już nie jest ani piękny ani młody) poznał córę młynarza. Dziewkę żwawą i nie stroniącą od uciech żadnych, a i pracowitą od czasu do czasu co prawda, ale zawsze postanowił o nieszczęsny zmienić swój stan cywilny na żonaty, bo co to za sołtys co musi swoje gacie sam prać.
Po kilku latach zaślepienia przejrzał na oczy i ujrzał że żona jego jest nie dość że babą która nie da sobie w kaszę dmuchać a i potrafi w ten czy inny sposób postawić na swoim, ale w dodatku charakter jej jakby ostatnio troszkę stwardniał o ile to jeszcze było w ogóle możliwe. Mówiąc szczerze trafił Sołtys na cholerę rzadkiego gatunku.
Poza tym jako sołtys wsi Stary Rzechów którym został za młodych lat tylko i wyłącznie dla tego że nie miał żadnej wymówki a wszyscy we wsi stwierdzili że sołtysa muszą mieć i basta musiał wielokrotnie z narażeniem życia i zdrowia rozstrzygać w sprawach i swarach pomiędzy mieszkańcami. A to jeden sąsiad zamknął na podwórku kurę drugiego i larum wielkie że złodziej i szubrawiec, a to dzieciaki komuś szybę wytłukły i znów larum że młodzież już nie ta, a to koń czyjś podkowę zgubił i już że kowal nierób i leń i od razu sprawa o dwa zęby że o podkowie nie wspomnę bo kowal co prawda konia kuł po pijaku i o kilku hufnalach mógł zapomnieć ale zniewagi nie, a to mąż wierny i nieruchawy żonę swą smukłą i jurną z narzędziem nie wróżącym nic dobrego po w wsi ganiał, nie dogonił co prawda bo tusza jego mu za bardzo przeszkadzała a że żona jego dziołcha szwarna i smukła jak sarenka po opłotkach latała tedy jak już się zmachał jak Ściborkowa kobyła na zrywce dał se spokój i poczłapał do domu ale larum we wsi znów i wszyscy do niego jako głowy wsi podążali zawracając mu dupsko w najmniej odpowiednich momentach.
W każdej z tych spraw musiał wydać werdykt nie koniecznie mądry ale musowo sprawiedliwy dla obu stron co nie zawsze mu wychodziło i zdarzało się że wracając z oberży nieraz już dostał po mordzie od strony nie zadowolonej z werdyktu.
Z rozpaczy postanowił że skończy ze sobą i ze swoim życiem i postanowił się utopić w studni a żeby dodać sobie kapkę otuchy najpierw udał się do oberży Remizą Rzechowską zwanej i okrytą ponurą sławą. Do ponurej sławy oberży sam się co prawda przyczyniał za młodych lat (kiedy dziewki okoliczne szalały za nim bez żadnego opamiętania i wstydu) co jakiś czas sztachety z okolicznych płotów dzierżąc i owymi sztachetami kowalowi zawód wyrwizęba odbierając. Po kilku gąsiorach napojów właściwych postanowił czyn zamierzony wdrożyć w życie i sprawę swojego życia ostatecznie zakończyć. Wstał więc od ławy pożegnał się z kamratami dziwiąc ich niezmiernie czułym pożegnaniem ze słupem podpierającym strop i wychynał na zewnątrz w celu udania się na swoje podwórko do studni. Doszedłszy do swego domostwa wymacał na podwórzu kręgi starej i wysłużonej wiernej studni z której wodę zawsze jak kryształ czystą i świeżą kołowrotem jeszcze jego ojce do picia ciągnęli. Westchnął wdrapał się na krąg chwiejnie bo chwiejnie ale stanął nad czarną czeluścią głębokiej jak piekło studni i żeby sprawę jak najszybciej i bezboleśnie zakończyć runął na łeb do środka.
Po około trzech ćwierciach doby ocknął się biedaczysko na dnie studni ze straszliwie zbitą mordą bez połowy zębów i przypomniał sobie że już od kilku miesięcy żona jego Genowefa męczyła go niemiłosiernie żeby zasypał starą i suchą studnię bo jeszcze ktoś do niej wpadnie alibo i co i nieszczęście gotowe. Całą ćwierć doby zajęło mu wygrzebanie się ze starej studni. Na powierzchni doczłapał się chwiejnym krokiem do drugiej nowej i czynnej studni ochlapał sobie zbitą mordę wodą z wiadra które stało zawsze obok i stwierdził że już nie chce się topić bo a nóż znów mu coś nie wyjdzie i nieszczęście gotowe.
Rankiem poczuł że coś go szarpie za ramie i dźwięki smocze wydając żąda żeby zwlekł się z łóżka i wziął do roboty bez względu na jego pijackie przeżycia i zbitą mordę. Na nieśmiałe stwierdzenie że jest niedziela usłyszał od swojej nie do końca już dobrej żony Genowefy że gówno ją obchodzi niedziela i że w stanie zaciążenia nie będzie nosiła ciężarów i obsługiwała lenia i nieroba. W Sołtysa jakby grom trafił spojrzał na żonę ubrał się i wyszedł. Po trzech dniach obudziwszy się w rowie stwierdził że w pysku ma sucho jak na pustyni i że jest najszczęśliwszym z sołtysów na świecie tylko nie wiedział czy zdąży powiedzieć to żonie swojej zanim ta mu wleje parę wałków we drzwiach.
Po trzech ćwierciach roku żona jego powiła mu córkę śliczną modrooką istotkę którą sołtys pokochał nad życie swoje a tym bardziej czyjekolwiek. Ochrzcili ją razem z żoną Genowefą pod wielką i ciężką presją żony bez względu na zdanie Sołtysa w kościółku we wsi Grabowiec imieniem Hanna.

Część II

Szedł sobie sołtys przez wieś doglądając gospodarstw swoich sąsiadów czyli po prostu podglądając co kto i czemu we wsi. Tak w połowie drogi stwierdził że coś go uwiera w lewą stopę usiadł jak przystało w rowie obaczyć cóż to takiego i stwierdził że nie ma połowy podeszwy i palce wloką mu się po ziemi. Ha trudno że wieś długa a do domu daleko powoli zaczął zawracać do domu z mocnym postanowieniem że trzeba by zakupić nowe porządne buty. Tylko gdzie? Małżonka jego Genowefa popatrzyła na swoje sołtysowe nieszczęście z palcami wystającymi z butów i w lekko podartej i połatanej koszuli i roześmiała się głośno a później zaczęła wyliczać że w miasteczku Lipsk targowica jest we czwartki a w miasteczku Iłża gdzie zamek potężny w poniedziałki we wsi Sienno we wtorki w Warce we czwartki tak jak i w mieście Radom. Na nieśmiałe stwierdzenie Sołtysa że konie stare i nie dojadą do warki i że nie ma butów a nie do końca uśmiecha mu się szlajanie w podartych butach, huknęła na niego że jak piwsko z kadzi Wareckich dowożą do oberży to do Warki też wracają, to piwo w jedną a Sołtysową głupotę wcieloną w ciało w drugą mogą wozić i w ogóle niech nie stwarza przeszkód bo oberwie i kto w ogóle widział żeby sołtys bez butów i obdarty chodził.
Pojechał więc Sołtys w niedzielę piwo wozem do Warki na targowicę. Po czterech dniach niewygód bo droga daleka dojechali. Plac wielki straganami zastawiony a na straganach różniste cudeńka a to świecidełka a to widły a to grabie a to stragan miejscowego kowala który wyroby kute sprzedaje a to baba z grzybami alibo z jagodami stoi. Kuglarzy postanowił ominąć szerokim łukiem gdyż kilka lat wcześniej na festynie jeden z kuglarzy popisywał się sztuczką plucia ogniem i tak nie szczęśliwie się zdarzyło że Sołtys stracił całą powagę wraz z wąsami, włosami i kapeluszem który spłonął na ziemi. Kaftany i buty znalazł sołtys na samym końcu na kilku straganach. Ucieszył się jak prosiak którego zapomniał przez kilka dni karmić na widok pełnego koryta podbiegł do straganów i zaczął wybierać przebierać i kombinować które by tu kupić. W końcu zdecydował się na jedną parę zapłacił i nałożył na nogi. Ach cóż za wygoda cóż za fason. No dobre były. Poczłapał się Sołtys dalej bo i koszulina stara i kapelusz a i Hance i Genowefie by coś trzeba było kupić bo Hance jak to dziecku ale Genowefa by go z chałupy ciurkiem w tych nowych rzeczach wylała gdyby jej nic nie przywiózł i tak w końcu odziany jak na sołtysa i obładowany jak na osła przystało bez pieniędzy ale z prezentami dla swoich ukochanych ruszył w drogę powrotną.
Genowefa wraz z córką Hanną ciągnęły wodę ze studni gdy Sołtys stanął w bramie. Genowefa widząc ruch przy bramie odwróciła się i stwierdziła że męża a i za razem sołtysa nie ma i żeby intruz sobie poszedł do diabła, dopiero jak Sołtys się odezwał to go poznała. Ucieszyła się że to on bo już jej się stęskniło bez męża i ojca bo Sołtys w niedziele pojechał do miasta Warka piwo wozem ale z powrotem to już lebiega musiał iść piechotą a to cztery dni wozem w jedną stronę. Zakręciła się Genowefa przy kuchni żeby zrobić obiad a Hanka zakręciła się przy ojcu żeby obejrzeć cóż tam naprzywoził ciekawego. Wieczorem przy wesoło palącej się kuchni opowiadał Sołtys Hance co widział i co się działo na targowicy. Jak Hanka poszła spać Genowefa stwierdziła że ma za mało miejsca w szafie i trzeba by zrobić porządki bo nie ma gdzie włożyć nowych ubrań. Po godzinie rozterek i zmiennych decyzji Genowefa rzuciła stertę starych ubrań i butów na podłogę przed Sołtysem. Na zdziwioną minę Sołtysa pod tytułem i co ja mam z tym zrobić odrzekła żeby to spalił w cygance bo nawet na posłanie dla burka się nie nadaje. Sołtys pomyślał że chyba dla tego żeby biedna psina nie złapała pcheł chichotnął sobie pod nosem i wziął się do darcia i palenia. Żona zapowiedziała mu jeszcze żeby się pospieszył bo czeka na niego w łóżku w celach dość jednoznacznych. Z ubraniami poszło szybko. Przy paleniu starych butów Hanki wyraził wątpliwość że śmierdzi ale Genowefa stwierdziła że i tak jest późna noc i wszyscy na wsi śpią to nikt nie poczuje. Pierwsza para spłonęła jak by nigdy nic druga para też wziął Sołtys się zatem do palenia swoich starych trepów. Kozikiem obciął cholewy i po kawałku zaczął wpychać but w palenisko. Cyganka zaczęła huczeć i rozgrzała się do czerwoności potem jak wrzucił podeszwy zaczęła drżeć i zmieniła kolor na biały ale że była to cyganka wykonana przez kowala pod okiem Sołtysa to i ścianki miała grube i wylot do komina o dużym przekroju tak więc Sołtys nie przejął się reakcją na wysoko energetyczny opał. W tym czasie zajrzał do kuchni wielki wypasiony nie koniecznie na myszach kocur zmywak. Imię takie odziedziczył po matce jako że dzieci sąsiadów nazywały ją gąbka a i dla tego że kiedyś po pijaku Sołtys w ramach pokory wobec Genowefy postanowił pozmywać brudne gary i w pośpiechu użył do tego celu pierwszej rzeczy jaką złapał w rękę. Zmywak popatrzył co robi jego pan i po stwierdzeniu że nie ma w pobliżu miski z wodą podszedł żeby się połasić. Sołtys z rozczuleniem pogłaskał kotka po pleckach szerokości dłoni poklepał po łepetynie i kocur zadowolony poszedł się po ogrzewać pod kuchnię ułożył się pod cyganką i postanowił sobie pospać. Przez ten czas w cygance się trochę wypaliło i można było dołożyć. Dorzucił Sołtys kilka drew żeby się przepaliło i wyszedł zobaczyć czy bardzo się dymi z komina. Na dworze była piękna gwiaździsta noc. Psy we wsi zaczęły ujadać na jakiegoś zabłąkanego zająca który chyba nic sobie z tego nie robił tylko kicał sobie po drodze. Popatrzył Sołtys na dach i stwierdził że leci normalny dym i wrócił dołożyć drugi but. Zmywak przez ten czas stwierdził że jeden boczek już mu się wystarczająco nagrzał mruknął i przewrócił się na drugi. Sołtys otworzył drzwiczki cyganki wziął pogrzebacz i pogrzebał w palenisku popiół opadł do popielnika i został sam żar. Wziął Sołtys drugi but a że już mu się nie chciało go ciąć na kawałki bo i gorąco w kuchni jak cholera i Genowefa mu mruczała z łoża to wepchnął go w całości do środka zamknął drzwiczki i otworzył popielnik żeby był lepszy cug. Po dłuższej chwili stwierdził że coś jest nie tak bo po poprzednim bucie cyganka wyrażała chęć wyjścia z kuchni na własnych nóżkach a teraz nawet nie to że nie huczy to i kolorek nie ten zresztą Zmywuś też stwierdził cichutkim miał że wcześniej było lepiej. Zatem kucnął Sołtys przed drzwiczkami i otworzył je. Cimno i pełno czarnego dymu w środku tylko czemu się nie pali przecież wcześniej to mało nie rozpieprzyło cyganki a teraz ledwo się tli może dla tego że but duży i nie pocięty i wylot do komina zatkał. Wziął pogrzebacz i postanowił ruszyć butem to może złapie. Wsadził pogrzebacz w palenisko zahaczył o cholewę i pociągnął. Złapało.
Pół metrowej długości ogień rzygnął prosto w sołtysową gębę, cały popiół z popielnika wydmuchnęło na zewnątrz ryknęło straszliwie i powyrywało drzwiczki do czyszczenia kanałów kominowych w całym domu. Pies jednego z dwóch sąsiadów Sołtysa który z powodu pcheł opuścił swoją budę zobaczył jak strumień ognia wyleciał z komina Sołtysowej chałupy ale jako że był psem podrapał się za uchem i zwinął w kłębek. W domu zrobiło się czarno. Genowefa wyleciała z łóżka z wrzaskiem że to chyba świat się kończy bo i co by to mogło być innego. Hanka przerażona wlazła pod łóżko i stwierdziła że już z pod niego nie wyjdzie do końca życia a przynajmniej do rana. Po chwili Genowefa pozbierała się z podłogi i wparowała do kuchni zobaczyć co się stało. Widok był straszliwy coś podobnego do jej męża klęczało przed cyganką przy otwartych drzwiczkach i wyglądało jakby się modliło do wesoło już palącego się ognia, cała podłoga była uwalana żarem i popiołem jak we wsi Pompeje po wybuchu wulkanu co to kiedyś podobno zasypał całe miasto popiołem. Sołtys cierpiał straszliwie: psychicznie bo zdał sobie sprawę z własnej głupoty i fizycznie bo przypalona gęba piekła go niemiłosiernie. Włosów na głowie nie miał, wąsy zniknęły razem z brwiami i rzęsami. Z nowiutkiej koszuli zostały tylko plecy gdyż w pierwszym odruchu próbował zasłonić się rękami co nie wiele dało, kapelusz leżał pod ścianą i tlił się. Genowefa jako że była przyzwyczajona do szaleństw męża tylko zachwiała się nie znacznie w drzwiach złapała wiadro wody i ugasiła swoje płonące nieszczęście razem z kuchnią. Potem zadeptała tlący się kapelusz i zapowiedziała że jeżeli do rana nie będzie zrobiony porządek w kuchni to to co teraz czuje jej mąż to jest nic przy tym co zacznie czuć rano. Klapnął opalony Sołtys w kałuży wody i zipnął. Pomacał się po opalonej głowie i wstał pootwierać okna żeby chociaż zacząć coś widzieć. Nad ranem kiedy wycierał przypalony stół w drzwiach do kuchni pojawiła się jego żona. Popatrzyła i stwierdziła że może jej mąż jest głupi ale pracowity kuchnia lśniła czystością troszkę co prawda zalatywało jeszcze spalenizną ale ile razy to ona się zagadała z sąsiadką przez okno i placki na patelni zaczynały się palić tak więc nie przejmując się zapachem pochwaliła męża i poszła wydrzeć Hankę spod łóżka za zadnie łapy gdzie zgodnie z zapowiedzią spędziła całą noc. Przy śniadanku wszyscy mieli niejasne wrażenie że coś jest nie tak. Kuchnia posprzątana czysto kawa herbata na stole chleb kiełbasa wszystko normalnie ale jednak czegoś brakuje. Dopiero kiedy Sołtys pogłaskał się po kolanach stwierdził że nie ma Zmywaka który zawsze w porze posiłków bywał pierwszy przy stole i na różnych kawałeczkach kiełbasek, smalczyku i mięska osiągnął swoje osiem i pół kilo żywej acz nieco nieruchawej wagi. Na nieśmiałe kici kici nie było żadnego odezwu. Hance nabiegły łzy do modrych dziewczęcych ocząt, Sołtys oczami wyobraźni zobaczył jak kot zgorzał próbując uciekać z pod rzygającej ogniem cyganki wstał i zaczął szukać. Szukając po całej chałupie zaczął się zastanawiać co się mogło stać z ośmio i pół kilogramowym kotem. No przecież nie wyparował chyba. Przeszukał wszystko łącznie z zamkniętą na klucz skrzynią której wieko ledwo podnosił. I nic. Po kilku dniach usłyszał Sołtys nieśmiałe i wygłodniałe miau z za olbrzymiej szafy. Zmywak siedział tam i wyglądał jak siedem nieszczęść, głodny i brudny z przerażeniem w oczach i przypalonym ogonem dał się wyciągnąć z za szafy dopiero po godzinie za łeb zostawiając ślady pazurów na ścianie, szafie i podłodze. Do kuchni odważył się wejść dopiero po tygodniu a jak Sołtys zapalił zapałkę żeby odpalić papierosa to z dzikim miau i gubiąc kawałek kiełbaski za którą normalnie dał by się obedrzeć ze skóry rzucił się do ucieczki na oślep. Daleko nie uciekł bo ucieczki na oślep mają to do siebie że przeważnie się na czymś kończą ta skończyła się na szafce kuchennej. Trzepnął łepetyną w szafkę aż przysiadł na dupsku i to mu chyba zrobiło najlepiej bo co prawda z mroczkami w oczach i chwiejnym krokiem to wrócił na kolana i już nie uciekał przy zapalaniu papierosów.

Część III

Sołtys swego czasu postanowił kupić młodą i silną parę koni gdyż stare już nie zawsze dawały radę jego polom. Pojechał więc na pierwszy poniedziałek po środzie popielcowej na wielkie i znane w całym państwie polskim a i podobno poza granicami państwa też targi końskie do Wsi Skaryszew. Plac wielki, ludzi tłum. Na targu podszedł do sprzedawcy obejrzeć kobyłę. Piękne to było zwierzę caluśkie siwe ogniste i dostojne. Kopyta jak talerze porosłe czarnym futrem, czarna grzywa tak gęsta że trudno było wbić w nią palce oko bystre i żywe a również czarny ogon tak gruby że wielki rozłupany zad ledwie wystawał z za gęstej wiechy włosów. Jak machnęła ogonem żeby odgonić muchę końską do ścięła z nóg jakiegoś chłopa który przechodził obok. Sołtys napalił się na nią jak prosie na młode kartofle i postanowił że albo ta albo żadna. Splunął niedbale na buty handlarza i zapytał ile ten chce za tą szkapę gdy posłyszał cenę zaświeżbiły go ręce ale że był człowiekiem z natury spokojnym, tylko po gąsiorku lub dwóch dopiero nabierał wigoru tedy postanowił znaleźć jakąś karczmę lub oberżę a dopiero później dokończyć targu. Powiedział sprzedawcy żeby ten poczekał na niego chwilkę i na razie nie sprzedawał kobyły. Po kilku chwilkach i gąsiorkach powrócił ponownie do sprzedawcy i zapytał o cenę kobyły. Handlarz niedbale i nieświadomy własnego czynu powtórzył te samą cenę i ku własnemu zdumieniu dostał w pysk. Po ponownym pytaniu o cenę nie odważył się odpowiedzieć od razu tylko postanowił szybko przeanalizować sprawę mordobicia które go czeka w przypadku powtórzenia ceny temu chyba człowiekowi z nabiegłymi krwią oczami. Że tamten nie popuści to znaczy od kobyły nie odejdzie a ceny nie da zorientował się w czasie jak zbierał się z ziemi po pierwszym ciosie w pysk. Postanowił zagrać psychologicznie i zaczął w te słowy: kamracie mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia, co prawda nie mogę ci opuścić ceny (tylko nie lej mnie już w pysk i daj powiedzieć do końca bo nigdy nie skończymy a z mojej biednej gęby zostanie kisiel), tak więc do kobyły dodam ci ogiera pięknego i silnego że strach ale ceny nie mogę opuścić. Sołtysowi zaiskrzyło pod czerepem że co dwa konie to nie jeden i po chwili słabiutkiego i nie zdecydowanego wahania przystał na propozycję obejrzenia ogiera i podjęcia decyzji czy walić w pysk i ciągnąć negocjacje do końca wytrzymałości szczerbatego i opuchniętego handlarza czy płacić.
Handlarz skoczył za stragan i po długiej chwili strasznych i stłumionych bluzgów oraz odgłosów kopania w ludzkie ciało wywlekł bydle czarne i wielkie jak stodoła i wściekłe jak sołtysowy pies. Ogier o ile to w ogóle był koń a nie diabeł przypadkiem wcielony w końską skórę stanął podniósł dumnie wielki łeb zastrzygł uszami popatrzył w koło diabelskim okiem i prychnął na sołtysa tak że tamtemu prawie obdarło gębę z trzydniowego pijackiego zarostu. Sołtys dopiero spojrzał uważniej na bydle i zadrżał ze strachu i podniecenia. Ogier był wielki czarny z białą grzywą i białym ogonem porośnięte białym futrem kopyta miał jak wiadro ze starej pustej studni. Wysoki był tak że jak podniósł łeb do góry to sołtys choć nie był niski mógł co najwyżej poklepać go po szyi W oczach ogiera błyskały ognie szału i żądzy krwi. Cały czas siwa stała dumnie i spokojnie a kary tańczył w kółko na długości łańcucha który trzymał handlarz. Sołtys popatrzył jeszcze raz na tę niezwykłą parę i zdecydował że bierze oba i nawet nie będzie się targował ani tłukł handlarza po gębie. Zapłacił uradowanemu handlarzowi żądaną cenę bez zastanowienia i uradowany jak prosie przy korycie postanowił wypróbować ogiera w drodze powrotnej do domu. Wyprzągł stare konie i odsprzedał je bez żalu pierwszemu handlarzynie za pierwszą cenę jaka mu przyszła do głowy. Siwą przyczepił do wozu na długim łańcuchu z tyłu wozu a karego wprzągł do dyszla. Przez cały czas zaprzęgania kary tańczył nie pozwalając sobie włożyć wędzidła w pysk na próbę założenia prychnął powtórnie w pysk sołtysowi. Jak już sołtys pozbierał swój zarost do kupy zmiarkował że coś jest nie tak i dla dodania sobie otuchy i żeby uspokoić troszkę karego strzelił go w wielka mordę tak jak za starych dobrych czasów kiedy wyrabiał ponurą sławę Remizie Rzechowskiej. Pod karym ugięły się nogi spojrzał na sołtysa z ogniem i odrobiną uznania w oku i pozwolił w końcu się ogłowić i zaprząc do wozu. Pot płynął po sołtysowych plecach mokry jak mysz pod miotłą w Grabowieckim kościele podczas kazania proboszcza wsiadł sołtys na pokryty szronem wóz. Rozsiadł się sołtys na ławce sięgnął po bat i strzelił karemu za uszami. Siwa stojąca dotąd spokojnie za wozem zastrzygła uszami niespokojnie na znajomy dźwięk bata. Kary po komendzie WIO spokojnym stępem ruszył z miejsca ciągnąc wóz załadowany po brzegi workami i koszami z zakupami tak jakby za nim była tylko pustka. Siwa kiedy poczuła że wóz rusza postanowiła dorównać do karego zarżała straszliwie i ruszyła z miejsca siejąc snopy iskier spod kopyt.
Na podwórze swojego gospodarstwa wjechał sołtys w samych kalesonach i butach wozem ciągniętym w poprzek za dwa końce mokry jak całe stado grabowieckich myszy i pijaniusieńki jak nie wiadomo co.
Drogę tą długo jeszcze będą opiewali miejscowi i za miejscowi pieśniarze w pieśniach i opowiadaniach o sołtysie który wrócił z targu do domu wozem ciągniętym przez parę diabłów za dwa końce wozu.
Siwa kiedy kary ruszył postanowiła się z nim zrównać i poszła do przodu z takim zapałem że ustawiła wóz w poprzek drogi i równo z karym ruszyły najpierw dobrym kłusem a później jak rozgrzały się zastane końskie stawy to i długimi odcinkami galopem. Przerażony Sołtys najpierw próbował opanować siwą potem zatrzymać karego ale trafił na odrobinkę końskiej fantazji do galopu. Jak zorientował się że nic z jego planów opanowania diabelskiej pary nie wyjdzie postanowił wyskoczyć z wozu ale przypomniał sobie studnię i zrezygnował. Przypomniał sobie również że na targu zakupił duży ba olbrzymi gąsior napoju zwanego okowitą. Przerażony i z obłędem w wytrzeszczonych strachem oczach leciał pijaniusieńki Sołtys przez drogi i bezdroża ziemi mazowieckiej ku niechybnej śmierci i kalectwu. Ze zdziwieniem stwierdził że kary w dalszym ciągu słucha poleceń dawanych lejcami poza zatrzymaniem. Konie leciały swoim tempem a Sołtys tylko kierował karym starając się nie orać za bardzo kołami przydrożnych pól i łąk. Nie bardzo mu to wychodziło tak więc raz przednią a raz tylną parą kół orał to co było akurat po prawej lub po lewej stronie drogi pod kołami.
Wjechał Sołtys na podwórze piekielnym zaprzęgiem siejąc popłoch we wsi i okolicy. Na podwórzu rozbuchane konie z braku pustej przestrzeni przed sobą postanowiły zawrócić zaprzęg i rozłamały wóz na dwoje rozsypując całe zakupy i biednego i pijanego Sołtysa po podwórku.
Po dwóch dniach sołtys obudził się na łóżku nie do końca wiedząc gdzie jest i co się dzieje. Na wszelki wypadek złapał się brzegów łóżka i popatrzył w około. W tym momencie weszła żona Sołtysa z mocnym postanowieniem że dość już tego pijackiego snu i chlustnęła w ogłupiałego i nie do końca wytrzeźwiałego chłopa całe wiadro wody. Sołtys jak oparzony wyleciał z łóżka i stanął na nogach. Powoli zaczął się ubierać i myśleć o ostatnich wydarzeniach Wyszedł na podwórze chcąc ocenić straty w gospodarstwie ze zdziwieniem stwierdził że wszystko stoi jak stało od wielu lat, tylko resztki wozu połamane i nadające się na opał leżą pod ścianą obory i czekają na sprzątnięcie. Nagle ze stajni dobiegło go prychnięcie i sołtys przypomniał sobie o zaroście teraz już pięciodniowym. Postanowił popatrzeć na kupioną parę szatanów w miarę trzeźwym okiem. Wziął głęboki oddech i wszedł na troszkę miękkich nogach do obory. Pierwsze co poczuł to wielką mordę siwej przytulającej się do niego jakby chciała powiedzieć ty fajnie tu u ciebie ciepło i jest co pojeść, a potem w półmroku zobaczył oczy karego mówiące fajny jesteś ale ja ci jeszcze pokażę. I nie pomylił się. Wrócił do domu i zapytał się Genowefy co się działo bo troszkę nie do końca pamięta. Prawdę mówiąc to nie pamiętał nic poza tym że coś kupił i dopiero w stajni upewnił się że nie jest to na przykład tygrys albo słoń.
Genowefa spojrzała na niego i mając coraz większą pewność że jej małżonek miał absolutną przerwę w zapisie wydarzeń opowiedziała mu co się działo.
Konie w czasie rozpiepszania wszystkiego po podwórku straciły cały impet. Stanęły na środku i zastrzygły uszami. Czuły że tu jest już koniec spacerku czuły zapach stodoły, siana i poprzednich koni. Wolne od wozu ze strzępami uprzęży na łbach powoli i dostojnie podeszły do wiadra z wodą stojącego koło studni i napiły się kapeczkę. Sołtysowa po stwierdzeniu że jej mąż jest cały tylko strasznie pijany, nieprzytomny i z wystającymi ze strachu oczami zarzuciła sobie biedne ciałko męża na ramie, zaniosła do domu i rzuciła na łóżko. Po wyjściu na podwórze stwierdziła że konie są cały czas, stoją przy studni i popijają po troszkę wodę rozglądając się po nowym domu. Pierwsza próba zaprowadzenia koni do stajni nie powiodła się, co prawda dały się złapać za resztki kantarów ale zaprowadzić gdziekolwiek to już nie do końca. Konie wyrwały się sołtysowej i zgodnie łeb w łeb podbiegły w drugi kąt podwórza. W sołtysową jakby szlag jasny i ciężka cholera trzasła jeszcze tak nie było żeby jakiś koń albo jakiekolwiek żywe stworzenie łącznie z jej mężem wyrwało się jej z rączki a że była kobietą obfitą i jako córa miejscowego młynarza potrafiła jako jedyna dorównać sołtysowi w remizie postanowiła wytłumaczyć tym szatańskim bydlakom kto tu rządzi. Wyszła na środek podwórza i rozdarła straszliwie jaźwę. Pod karym ugięły się nogi i przysiadł na zadzie a siwa ze strachu zrobiła zwrot o 180 stopni. Nie wiedzieć czemu diabły wcielone zrozumiały że słowo które długo jeszcze odbijało się echem po okolicznych lasach i ugorach oznacza że mają jak najszybciej jedno za drugim grzecznie i bez zbędnego narażania zdrowia, nerwów i życia pójść do obory i się gdzieś ustawić. I tak zaczęło się życie sołtysa z parą dumnych odważnych i mających nieziemskie pomysły koni.

Część IV

Grzmiał w Grabowieckim kościele Proboszcz na mszy że ludziska nie dobre i na tacę nie dają a dach to już się ledwo trzyma, że dzieciska niedobre i chuliganią, że Sołtys nie wypełnia swoich obowiązków należycie a kowal po pijaku kuje konie i tylko z tego kłopoty. Grzmiał by tak może i do rana ale wieczorkiem miał umówioną partyjkę pokera a stawka mogła być dość wysoka bo ze starym cyganem Juchą się ustawił i słyszał że ludzie gadali że stary cygan Jucha żalił się w gospodzie Rzechowieckiej że pewnie będzie musiał zastawić swoją ukochaną małpkę co to ją ukradł podobno w Afryce w takim kraju który jest strasznie daleko, a to tylko dla tego że jego psa szlaji to już nikt nie chce wygrywać bo ten i tak spiepsza jakąś dziurą w płocie i wraca do cygana Juchy i na drugi dzień jest znów do wygrania.
Tak więc proboszcz żeby dodać otuchy i nadziei swoim parafianom a przy okazji powiedzieć coś mądrego opowiedział im o wielkim jarmarku Dominikańskim co to się odbywa w mieście Gdańsk gdzieś nad wielkim i strasznie mokrym morzem. A żeby zachęcić tą całą bandę grzeszników i nierobów do wyjazdu powiedział że za pokutę będzie wysyłał wszystkich do Gdańska na piechotę. Chyba ze ktoś sam sobie pojedzie to będzie miał duży plus u proboszcza.
Po powrocie do domu Sołtys miał zamiar sobie troszeczkę poleniuchować ale jego żona Genowefa miała już dla niego ułożone bardzo sprecyzowane i dalekosiężne plany. Wparowała do pokoju i zapowiedziała Sołtysowi że ma jechać do miasta Gdańsk co to podobno jest nad morzem na ten jarmark Dominikański w ramach pokuty za głupotę i różne takie. Pomyślał sobie sołtys że chyba największą głupotą było brać sobie taką cholerę za żonę. Na wszelki wypadek spróbował jeszcze troszkę pooponować przeciwko wyjazdowi ale bez większej nadziei i efektu. Zastrzegł tylko że pojedzie ale pod jednym warunkiem że pojedzie z nim kowal. We dwóch zawsze raźniej.
Kowal jak usłyszał o pomyśle Sołtysa to stwierdził że ten zwariował ale później doszedł do wniosku, że to Sołtys na szczęście wziął mu sprzed nosa Genowefę i zawlókł do ołtarza na własną udrękę a wiedział że jak ta sobie coś ubzdura to już nie ma siły. Umówił się z Sołtysem na Wtorek na rano to znaczy tak około jedenastej koło remizy Rzechowskiej.
We wtorek rano sołtys z przerażeniem stwierdził że będzie musiał chyba wychodować sobie tak ze dwa garby takie same jakie ma wielbłąd którego widział u Proboszcza na obrazku przy okazji pokera którego z resztą przegrał do samych gaci.
No do pakowania to Genowefa miała talent trzy wielkie wory podróżne ledwo się domknęły a na podłodze jeszcze parę niezbędnych rzeczy. Haneczka z wielkim zaciekawieniem patrzyła jak Sołtys wielką stanowczością i bez żadnej litości do uczuć własnej żony powypiepszał trzy czwarte rzeczy i z jednym średnio zapakowanym workiem udał się na spotkanie z Kowalem i przygodą.
Po trzech dniach lekkiego spacerku i spania pod chmurką doszli do rzeki Wisły bo sobie uplanowali że tą rzeką dopłyną do Gdańska i morza bez kłopotu i pośpiechu a że planowali po gąsiorku to nie przyszło im do łbów czym popłyną. Na miejscu stwierdzili że w promieniu kilku kilometrów nie ma żywego ducha tylko przyroda i oni jak te głąby na brzegu bez żadnego środka tansportu i pomysłu skąd go wziąć. Po kilku godzinach wspaniałych pomysłów w stylu żeby popłynąć wpław albo pójść piechotą wzdłuż brzegu żeby się nie zgubić zobaczyli że coś płynie w ich stronę. Była to bardzo piękna i olbrzymia łódź żaglowa o nazwie Horn Blower której właścicielem i kapitanem był straszliwy pirat rzeczny a nawet czasami i jeziorny Choroszek.
Kiedy przepływał koło nieszczęsnej dwójki dziwnie wyglądających ludzi zobaczył że ci machają do niego i coś krzyczą a że ostatnio wcięło mu dwóch piratów z załogi to postanowił przybić i bez względu na ich zdanie wcielić ich groźbą prośbą lub w jakikolwiek inny sposób do załogi. Po godzinie targów awantur i drobnych rękoczynów Sołtys i Kowal zgodzili się zostać na jakiś czas piratami za możliwość dopłynięcia do miasta Gdańsk wsiedli na Horna i popłynęli z piratami w dół rzeki.
Długie i ciężkie były dni które mijały Sołtysowi i Kowalowi na wypełnianiu obowiązków na łodzi. Jak był wiatr to było nawet nieźle ale jak nie było wiatru to od wioseł pęcherze na rękach rosły szybko. Pokład musiał lśnić jakby miał po nim chodzić sam Proboszcz Grabowiecki.
Sołtysa strasznie interesowały wszystkie urządzenia na łodzi i całymi dniami zamęczał Kapitana pytaniami a do czego jest ten sznurek a co pokazuje kompas a po co to a po co tamto. Kapitan na początku wydarł się na sołtysa że ten sznurek to jest fał i że służy do ustawiania żagla pod odpowiednim kątem do wiatru a później zdał sobie sprawę że albo zacznie uczyć Sołtysa sztuki żeglarskiej albo ocipieje ochujeje i jeszcze go na koniec popierdoli.
Zaczął więc Sołtys się uczyć pod czujnym okiem Kapitana i pod mniej czujnym a za to bardziej złośliwym okiem reszty załogi która cały czas robiła sobie i innym dowcipy sztuki żeglarskiej i pirackiej. Raz jak siedział na burcie zawietrznej i trzymał szoty foka któryś z piratów postanowił zrobić mu dowcip i puścił szoty grota. Napięty żagiel i ciężki bom poleciał prosto w Sołtysa ale że ten miał refleks to szybko się schylił i rozpędzony bom tylko mu gwizdnął nad głową i trzasnął kowala w łeb. Kowal akurat podnosił się z klęczek bo właśnie z braku zajęcia i pod presją kapitana szorował pokład. Jak udało mu się zdjąć z głowy ceber po wodzie w który wleciał po kontakcie z bomem stwierdził że tak to nie będzie i posunął do rudego pirata Rufusa wyrównać rachunki. Po rozbiciu cebra i łba Rufusowi który się rechotał z własnego dowcipu usłyszał wrzask Kapitana że za ten ceber to będzie do końca rejsu albo życia własnego lub Kapitana tak ten pokład szorował.
W okolicy wsi Nowy dwór mazowiecki Kapitan Choroszek obwieścił swojej załodze że odbiją na rzekę Narew i dalej na jezioro zegrzyńskie bo muszą tam coś załatwić. Jak zwykle Kowal musiał się wyrwać z pytaniem co bo tak na psi zwis to mu się nie będzie chciało wiosłować pod prąd. Kapitana szlag trafił jakby kto się ośmielił rzucić go zdechłą rybą albo i nawet gwizdać na pokładzie. Skoczył na równe nogi i wydarł się na ogłupiałego Kowala że to nie jego sprawa i żeby ten się nie wcinał w nie swoje sprawy. Kowal jako że był człowiekiem dobrodusznym i szczerym ale miał dość małą wytrzymałość i nie tolerował jak ktoś się na niego drze, trzasnął Kapitana w zapitą mordę tak że tamtemu zadzwoniło w uszach nie gorzej niż na dzwonnicy w kościele Grabowieckim i wyjaśnił mu że owszem jego sprawa od kiedy został piratem i jest w załodze jak i również wyjaśnił Kapitanowi że jeżeli ten się jeszcze raz na niego wydrze do go wklepie pomiędzy słomki poszycia kadłuba.
Nie wiadomo co bardziej przemówiło do łba kapitana czyn kowala czy jego wypowiedź ale po tym jak pozbierał się i wylazł z zęzy wyjaśnił Kowalowi prawie szeptem, że wiozą ziele do palenia w fajce dla Kapitana Portu.
Po przybiciu do kei i zacumowaniu Kapitan Choroszek obwieścił załodze że robią przerwę w rejsie na cztery dni żeby uzupełnić zapasy i pohulać w tawernie. Poprosił Kowala i Sołtysa żeby ci poszli z nim do Kapitana portu ubić interes. Kapitan portu jak zwykle siedział sobie na krzesełku na końcu kei i pykał fajeczkę a że dzień był ciepły i leniwy to nudził się straszliwie a czas mu się wlókł jak flaki z olejem. Na widok Kapitana Choroszka ucieszył się jak prosie w deszcz bo ostatnia dostawa ziela już mu wyszła i musiał palić jakieś straszne świństwo zalatujące pakułami i smarem a Kapitan Choroszko jak wiadomo wszem i wobec przywoził najlepsze ziele do fajki. Po utłuczeniu interesu zaprosił Kapitan portu całą załogę Horna do tawerny pod zdechłym dorszem. Takiej balangi i ciulany to już tam dawno nie było. Czwartego dnia cała załoga szczęśliwa i z potwornym kacem ruszyła w dalszą drogę. Dni mijały powoli a do miasta Gdańsk było coraz bliżej. Po bliżej nie określonym czasie dopłynął skrzypiący i wysłużony Horn do portu Gdańsk. Sołtys i Kowal pożegnali się z Kapitanem Choroszkiem i poszli szukać jarmarku. Kapitan bardzo ich zapraszał na swoją łajbę w rejs powrotny ale niechcący i na własne nieszczęście wygadał się że z powrotem to już tylko na wiosłach.
Dość grzecznie ale bardzo stanowczo Kowal odmówił wiosłowania przez prawie tysiąc kilometrów pod prąd a Sołtys stwierdził że sam to nie będzie płynął i że nie może zostawić przyjaciela samego bo ten jak zostanie sam to coś wykręci i będzie jakie nieszczęście alibo i co. Pożegnali się z Kapitanem i poszli szukać Jarmarku coby tą pokutę mieć już z głowy i wracać do stęsknionych żon, dzieci i psów. Łazili po mieście Gdańsk już chyba drugi dzień i łazili by tak chyba do bożego narodzenia ale na ich szczęście spotkali braciszka zakonnego. Braciszek był ubrany w czarny habit i jak się okazało należał do zakonu Dominikanów. Spytali się go czy może mógłby im łaskawie powiedzieć gdzie odbywa się Jarmark Dominikański. Braciszek spojrzał z politowaniem na zapijaczone i nie dogolone gęby i powiedział że w tym roku to jarmark już był bo ich przeora Wojciecha tak strasznie łupało w kościach na zmianę pogody a że kości Przeora nigdy się nie mylą to zrobili go wcześniej o miesiąc bo co to za jarmark w strugach deszczu i już jest trzy dni po jarmarku.
No kości Przeora Wojciecha nie myliły się na drugi dzień zaczęło najpierw siąpić a potem lać. Lało tak całe dwa tygodnie dzień w dzień przez całą drogę do domu Sołtys mókł bo w trzech czwartych rzeczy wyrzuconych znalazł się też nie przemakalny płaszcz.
W połowie drogi zatrzymali się w oberży pod Pełnym Kielichem żeby choć na chwilę się ogrzać i wysuszyć ubrania. Wieczorem Sołtys wyciągnął się na pryczy żeby sobie zapalić fajkę wzorem Kapitana Choroszka. Nabił pożądnie całą fajkę tytoniem którego cały kapciuch dostał od Kapitana w podzięce za pomoc przy ubijaniu interesu. Pykał sobie fajkę kiedy Kowal stwierdził że cos go gryzie. Popatrzył na niego i chichotnął sobie na myśl że to pewnie żony o nich myślą bo jego tez coś gryzie potem chichotnął sobie drugi raz jak znów spojrzał na drapiącego się kowala. Kowal z niesmakiem spojrzał na Sołtysa palącego fajkę i cieszącego się jak koza do muchomora. Pomyślał sobie że to nie ładnie tak śmiać się z kolegi. Po chwili bezskutecznego czochrania się po całym ciele bo nocleg co prawda był bardzo tani ale tak zapchlony po cyganach którzy tu spali dwa dni temu że nawet miejscowy burek mimo deszczu wolał spać na dworze spojrzał przez zadymioną izbę na Sołtysa i mimo woli chichotnał sobie potem chichotnął sobie znów. O pierwszej w nocy oberżysta wypiepszył obu Sołtysa i Kowala na zbite mordy ryczących i zataczających się ze śmiechu jak stado hien nad padliną na dwór bo nikt nie mógł usnąć i goście zaczęli się skarżyć na brak spokoju i co gorsza na pchły.
Akurat przestało padać i Haneczka pomyślała sobie jak to fajnie będzie sobie potaplać się w błocie na podwórzu kiedy zobaczyła Jak Sołtys wyglądający jak siódme dziecko dozorcy wchodzi w bramę.

Część V

Prawie rok później w wieku ośmiu lat dziewuszka sołtysowa Hanną zwana postanowiła pomóc ojcu przy pracach polowych. Rankiem kiedy sołtys zaczął się budzić zbierać i ubierać weszła do obory złapała karego za kantar i wyprowadziła na podwórko koło wozu żeby przygotować go do zaprzęgu. Kary jak poczuł że coś się święci zaczął kombinować jak się wykręcić od roboty. W czasie czyszczenia sprytna ale jeszcze nieduża Hanka uwijała się jak stado szatanów podstawiała sobie ceberek żeby dosięgnąć do końskiego grzbietu raz z jednej raz z drugiej strony. Kary cały czas ją podszczypywał i wiercił się tak jakby miał w tyłku cały tabun owsików. Hanka jako że była spokojną dziewczynką kombinowała jak przysłowiowy koń pod górę żeby wyczyścić karego. W końcu Kary czysty jak nie napiszę co i kiedy stał na środku podwórza i lśnił blaskiem potężnym zostały tylko kopyta. Wielkie jak ceber i ciężkie jak worek podków i porośnięte białym długim futrem. Hanka jak każde dziecko wychowane przy koniach wiedziała co robić, stanęła przy końskim zadzie tyłem do przodu i pewnie wzięła kopyto w małą delikatną dziewczęcą rączkę dobitnym matczynym acz jeszcze nie tak doniosłym głosem powiedziała noga i podniosła kopyto do góry. Sołtys z przyjemnością po dźwiękach dochodzących z podwórka stwierdził że jego córa wdała się w któreś z nich. Nie do końca wiedział w które bo raz bardziej przypominała ojca a raz matkę ale nieźle sobie daje radę i nie trzeba przeszkadzać. Karemu po chwili znudziło się już bycie grzecznym konikiem i postanowił że już czas przypomnieć co potrafi rozejrzał się dookoła i zobaczył wypięty tyłek Hanki.
Hanka poczuła w tyłku ogień i zorientowała się że ma wbite końskie zęby w zadek. Łzy bólu nabiegły do modrych słowiańskich oczek Hanki. W Hankę jakby coś wstąpiło wykręciła się i sięgnęła po kłonicę z wozu wzięła zamach i jak trzasła karego w pysk kłonicą przez lewe ucho to biednemu ogierowi wyleciały przednie zęby i odpadły obydwie tylne podkowy. Kary zarył mordą w miękką namokniętą od jesiennych deszczów ziemię podwórza aż zad uniosło mu na chwilę do góry. Sołtys usłyszawszy wrzask Hanki i że z jego ogiera sypią się podkowy wyleciał na podwórze. Hanka stała na środku podwórza z kłonicą w jednym ręku drugą ręką rozcierając sobie pogryziony tyłek, kary stał obok i wyglądał jak czarno białe nieszczęście a po między nimi leżały dwie podkowy i kilka końskich zębów. Sołtys widząc że sprawa jest opanowana, Hanka cała i kary żyw stwierdził że pójdzie do domu i ubierze się bo dzień długi i dużo roboty przed nim.

Część VI

Jesienne liście nieubłaganie zaczęły się czerwienić i opadać na dworze zawitała jesień i szybkimi krokami zaczęła się zbliżać zima. Genowefa postanowiła że czas zacząć palić w cygance żeby powoli ogrzewać dom. Wzięła koszyk na drewno i poszła do szopy po drwa na opał nałożyła cały kosz i stęknąwszy pod ciężarem ruszyła do domu. W kuchni ułożyła drwa obok cyganki i zaczęła rozpalać. Włożyła trochę papieru potem szczapek potem troszkę większych szczapek i podpaliła. Papier się rozpalił zajęło się drewno ale cały dym poszedł na chałupę. Genowefa otworzyła popielnik i zamknęła drzwiczki. Dym dalej szedł na chałupę. Otworzyła szyber na cały regulator. Dym swoje. Otworzyła okno i zaczęła myśleć co zrobić. Wszedł Sołtys pociągnął nosem i szybko i z niepokojem rozejrzał się w około. Zapach dymu w chałupie nie kojarzył mu się dobrze. Po naradzie z żoną stwierdzili zgodnie że trzeba przeczyścić sadze z komina po zeszłej zimie i paleniu ubrań i butów. Sołtys zaparł się zadnimi łapami że za boga chińskiego nie da się namówić na to żeby wyleźć na dach chałupy i czyścić komin woli spać w zimnym domu przez całą zimę. Genowefa stwierdziła że Sołtys prędzej przymarznie do łóżka niż da się zmusić do wyjścia na dach gdyż ma potworny lęk wysokości którego się nabawił w studni.
Rad nie rad Sołtys poszedł do kowala po radę po drodze wstąpił do gospody po gąsiorek okowity żeby rozmowa była przyjemniejsza. Z daleka usłyszał jak kowal Ignacy tłucze wielkim młotem kowalskim a pomiędzy uderzeniami bluzga na pomocnika obrażając Jego i Jego rodzinę do piątego pokolenia wstecz. Wszedł zatem do kuźni postawił gąsiorek na drugim kowadle przywitał się z kowalem Ignacym i zaczął z nim rozmowę. Ignaś stwierdził ze akurat nadszedł czas na koniec pracy, odłożył młot powiedział ochrypłym od bluzgów głosem do wystraszonego czeladnika że już na dzisiaj wystarczy i żeby nie odchodził daleko bo znając Sołtysa będzie musiał pójść jeszcze kilka razy po gąsiorki do oberży. Sołtys rozsiadł się wygodnie na kowadle i zaczął się radzić co zrobić z piecem i kominem. Ignaś z wielką stanowczością odmówił wejścia na dach sołtysowej chałupy ale stwierdził że we wsi Zalaski jest jeden taki co nazywa się Ściborek i kominy czyści. Na pytanie czy to może jest zdun mruknął coś niewyraźnie i stwierdził że fachowiec od kominów wielki i że sprawę najpewniej załatwi. Poszedł Sołtys do wsi Zalaski odszukał niejakiego Ściborka i uzgodnił co jak i kiedy. Wrócił do domu i dwa dni później Ściborek zjawił się pod Sołtysową bramą z wielkim worem pełnym narzędzi do czyszczenia pieców i kominów. Zaprosił Sołtys Ściborka do domu i pokazał mu cygankę i powiedział w czym rzecz że palić się pali ale cały dym na chałupę idzie. Pomyślał Ściborek podrapał się po głowie i stwierdził że komin musi co zatkany i trzeba będzie pewnie rozebrać. Sołtysowi włosy stanęły dęba na głowie. W drzwiach zjawiła się Genowefa i zapowiedziała że prędzej zrobi z nich obu kaleki psychiczne i fizyczne niż pozwoli rozebrać komin czy piec, że mają to wyczyścić i uruchomić bez rozbierania bo jeśli nie... zabrała Hannę i poszła do sąsiadki na ploty i ogrzać się.
Rad nie rad Ściborek zrezygnowawszy z rozbierania pieca i niezłego zarobku znalazł długą drabinę wyjął z wora wycior do komina i długą linę i wlazł na dach. Na miękkich nogach dowlókł się do komina i zaczął go przepychać. Po dwóch godzinach czarny się zrobił od sadzy jak diabeł i w końcu stwierdził że teraz trzeba przeczyścić lufta w domu. Zlazł na dół i wziął się do roboty. Wynosił Sołtys sadze przez pół dnia i usypał z nich dużą górę za oborą gdy Ściborek stwierdził że nie ma rady cug musi być albo on nie nazywa się Ściborek. Wziął papier trochę szczap trochę drewienek wrzucił do cyganki i podpalił. Cyganka wesoło zabłysnęła ogniem a cały dym z powrotem na chałupę. Czarno się zrobiło od dymu a sołtysowi zaczęło po głowie chodzić że niechybnie zostanie kaleką z rąk żony jak nie uruchomi pieca. Pootwierali okna i zaczęli myśleć co tu zrobić żeby piec uruchomić i ujść z życiem. Sołtys zakręcił się koło tego kufra co to jego wieko ledwo podnosił i wyciągnął z niego gąsior bimbru nalał kubek i podał Ściborkowi a sam chlapnął sobie z gwinta. Dobry to był bimber oj dobry Ściborkowi oczy wyszły na wierzch zakrztusił się i złapał dech. Popatrzył na sołtysa błędnym wzrokiem ulał troszkę bimbru na płytę cyganki i podpalił buchnęło ogniem i zgasło. To jest to pomyślał wypalę sadze i po kłopocie. Powiedział Sołtysowi co ma zamiar zrobić. Polali sobie jeszcze po jednym. Ściborek stwierdził że na wydechu to nawet da się to pić, chlapnął sobie zdrowo nogi się pod nim ugięły tak samo jak pod sołtysem i zabrawszy gąsiorek z rąk sołtysa nalał mu w garnek bimbru i wyszedł na dach. Noc już zapadła kiedy Ściborek zręcznie balansując na dachu doszedł do komina, chichotnął sobie patrząc z góry na psa sąsiada Azora który zaczął na niego ujadać. Nie chciał by go spotkać na ulicy w nocy gdyż słyszał że pies sąsiada Azor jak urwie się z budą z podwórka to po całej okolicy się pęta a ludzie nie wychodzą z chałup, pies sąsiada bał się tylko kowala bo kiedyś spotkał go na drodze i postanowił pogonić co skończyło się tym że dostał w psi łeb własną budą którą wlókł na łańcuchu za sobą, tak że dopiero nad ranem się ocknął i z podkulonym ogonem powlókł się do domu.
Siedząc okrakiem na dachu wziął Ściborek w ręce gąsior i nalał kapkę bimbru do komina zajrzał w czarną otchłań i stwierdził że musi co za mało, wlał resztę. Krzyknął do sołtysa żeby ten ponalewał bimbru do wszystkich kanałów przez wyczystki. Sołtys odkrzyknął mu że już ponalewał i że podpala. Zapalił Sołtys zapałkę i wetknął głęboko w palenisko cyganki. Zorientował się że coś robi nie tak ale już było za późno wybuch miotnął sołtysem w ścianę na przeciwko a obok niego trasnęła w ścianę rozerwana cyganka. Na dachu zerwał się Ściborek na równe nogi z przerażeniem w oczach ale nie zdążył odbiec dwóch kroków od komina gdy pierwsza cegła trafiła go między łopatki a druga w łeb. Z komina podniósł się słup ognia a cegły fruwały jak jaskółki przed deszczem. Z chałupy oknami i drzwiami wydostawał się czarny i gęsty dym. Azor na podwórku obok przestał ujadać i oniemiał gdyż w całym swym psim życiu nie widział żeby dom sąsiada plując ogniem ze wszystkich okien, komina i drzwi próbował odlecieć podkulił ogon i z przerażeniem zaczął uciekać do budy. Nie zdążył gdyż jedna z fruwających cegieł trafiła go w łeb padło zamroczone psisko na ziemię a niedaleko niego po drugiej stronie płotu zleciał na mordę zamroczony Ściborek. Komin rzygnął raz ogniem i z braku większej ilości paliwa którego nie miał już kto dolewać zgasł. Po wybuchu cały system kominowy złapał cug jak wściekły aż gwizdało przynajmniej tak się wydawało sołtysowi siedzącemu pod ścianą. Genowefa wróciła na podwórko i oniemiała na widok dymiącej chałupy, rozpiepszonego komina i Ściborka leżącego na środku podwórka psa sąsiada na szczęście nie widziała. Zostawiła Haneczkę na podwórku i weszła do domu zobaczyć co z mężem. Znalazła opalonego i okopconego Sołtysa pod ścianą jak powtarzał w kółko już podpalam, już podpalam, już podpalam. Sołtys ocknął się jak Genowefa brała drugi zamach żeby go wyrżnąć w pysk odruchowo zasłonił się rękami przed następnym ciosem. Genowefa zmiarkowała że już wystarczy i poszła do pokoju spakowała resztkę rzeczy swoich i Hanki ocalałych po wybuchu i stwierdzając że już ma dość i że u mamusi jej będzie lepiej, wyszła z domu. Z chęcią by trzasnęła drzwiami ale już nie było czym. Poszła do obory wyprowadziła Karego i zaprzęgła go do wozu. Małą sprzeczkę z karym na temat pory dnia nie odpowiedniej według karego na przejażdżki ukróciła ciosem w końską mordę, zabrała córkę i rzeczy na wóz i pojechała do ojców do młyna. Nad ranem do drzwi sołtysowej chałupy ktoś zastukał Sołtys niemrawo pozbierał się z ziemi myśląc co się stało ze Ściborkiem i doszedł do wniosku że pewnie lebiega uciekł niechlubnie pod osłoną nocy rozświetlonej nieco wybuchem, podszedł do drzwi otworzył je i oniemiał. Zimny pot spłynął mu po plecach gdy za drzwiami ujrzał wściekłego młynarza ze Ściborkiem przewieszonym przez ramię.
Poprzedniego dnia Młynarz siedział sobie we młynie i cieszył się jaki to będzie miał święty spokój gdy do domu wparowała wściekła i zapłakana córka z wnuczką i olbrzymim kufrem. Genowefa dysząc wściekle nie gorzej od komina opowiedziała ojcu co się stało i zapowiedziała że nie ruszy się stąd i że chce znów mieszkać u ojców. Młynarz tak jak wnuczkę kochał strasznie tak córkę specjalnie wydał za mąż kilka wsi dalej żeby już jej się pozbyć z chałupy bo co prawda dziewczę horze i silne jak tur ale krnąbrne jak mało co a i nie jeden młynarczyk uciekał ze młyna bo mu Genowefa żyć nie dawała. Zerwał się na równe nogi mokry jak mysz kościelna przerażony wizją przyszłych dni i obiecał że pomoże jak tylko potrafi. Wyleciał z chałupy wskoczył na karego na oklep i wierzchem dojechał do sołtysowego podwórka. Wstawił mokrego karego do obory rzucił mu trochę siana i poszedł do domu, po drodze potknął się o leżącego Ściborka którego zarzucił sobie na ramię i zastukał do drzwi.
Ocucili we dwóch nieszczęsnego Ściborka i usiedli przy stole. Młynarz stwierdził że absolutnie nie zgadza się na to żeby Genowefa zamieszkała u nich z powrotem bo nie po to ją wydał za mąż żeby mu się pętała po chałupie i straszyła młynarczyków i że nie ma rady pomoże sołtysowi odbudować rozwaloną chałupę a potem choćby za zadnie łapy przywlecze gangrenę z powrotem do Sołtysa. Sołtys stwierdził że nie wie jak się buduje chałupę ale kowal Ignacy wie i pomoże a od znajomego leśniczego Maruchy załatwi drzewo potrzebne do budowy nowego domu a resztę rzeczy trzeba będzie kupić na targowicy. Ściborek stwierdził że on to zna się tylko na budowaniu i czyszczeniu pieców i... chciał coś powiedzieć jeszcze ale nie zdążył bo najpierw dostał w pysk od sołtysa a młynarz mu poprawił. Usiadł sobie cichutko w kącie spalonej kuchni i zaczął sobie nastawiać złamany nos.
Po trzech tygodniach ciężkiej pracy od świtu do nocy na miejscu zgliszcz stanął nowy sołtysowy dom. Sołtys, Młynarz, Kowal i Ściborek postanowili opić nową chałupę i kuchnię bo ta poprzednia była pewnie nie opita i dla tego taka pechowa. Skoczył kowal do domu i przyniósł kilka gąsiorów bimbru. Sołtys rozpalił pod kuchnią którą wybudował Ściborek tym razem tak jak trzeba, bez żadnej wpadki i na trzeźwo. Usiedli przy nowiutkim stole i obok palącej się wesoło i nie dymiącej już nowej kuchni pośród śpiewów i żartów urżnęli się straszliwie. Po dwóch dniach od pamiętnej libacji przywiózł Młynarz córę swoją Genowefę razem z wnuczką Hanną do nowego domu swojego zięcia. Hanka poleciała do koni a Sołtys z Genowefą wypróbować czy nowe łóżko nie jest ani za twarde ani za miękkie. Zmywak wrócił do domu dopiero po roku. Azor zrezygnował z włóczenia się po wsi z budą tak jak miał w zwyczaju a jak jakiś ptak przelatywał mu nad głową to z dzikim skowytem rzucał się do budy żeby się schować

Część VII

Aaaaaaa rozległo się z sołtysowej nowej chałupy. No i stało się, Genowefa zobaczyła MYSZ. Hanka na nowe zwierzątko siedzące sobie cichutko na oknie za doniczką zareagowała jak każde dziecko ale matka nie do końca wyobrażała sobie życie pod jednym dachem z myszą. Sołtys wrócił z pola wieczorem i całą drogę myślał jak to będzie przyjemnie usiąść sobie w domu i poleniuchować tym bardziej że tak jakby się na burzę zbiera. Wjeżdżając w bramę zobaczył widok niecodzienny mianowicie swoją kochaną żonę siedzącą na schodach i lękliwie spoglądającą na dom. Zdziwił się chłopisko niemożebnie a nawet nieprawdopodobnie bo co jak co ale Genowefa wystraszona to coś nowego. Wyprzęgając Karego próbował sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widział swoją żonę przestraszoną i wyszło mu że nie.
Poleciał wtedy przerażony do jedynego mu znanego fachowca w całej okolicy żeby ten za odpowiednią opłatą mysz z domu przegonił i tak trafił sołtys do bram mojego domostwa w czasie straszliwej burzy bez siły internetowej którą obiecał mi dostarczyć.

KONIEC

w czasie pisania opowiadań żadne zwierzę ani człowiek nie doznali uszczerbku na zdrowiu psychicznym i fizycznym jak i również nie byli molestowani seksualnie Rolling eyes

Historyje przedstawiane w tych opowiadaniach nie są prawdziwe w takiej formie w jakiej zostały przedstawione. Wiele fragmentów tych historii jednakże jest jak najbardziej prawdziwych. Są to historie usłyszane lub przeżyte przez autora i jego znajomych podczas mieszkania na wsi, pracy w stajniach i na obozach jeździeckich, żeglarskich itp. i im poświęconych.

Opowiadania te dedykuję Witoldowi Putkiewiczowi i jego koniowi Miśkowi oraz psom i kotom stajennym i własnym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szczurołap




Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pustkowi
Płeć: Brat nasz

PostWysłany: 18:44, 08 05 2009    Temat postu: hłe hłe re hłe

Rolling eyes na wszelkie głupie i mądre pytania odpowiem jak najchętniej
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wodorost




Dołączył: 14 Sty 2008
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: WKPL / MHCT / Mediewal Offroad Team
Płeć: Brat nasz

PostWysłany: 12:41, 09 05 2009    Temat postu:

Dobre, aczkolwiek obawiam się, że dla większości ludzi będzie tl;dr.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szczurołap




Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pustkowi
Płeć: Brat nasz

PostWysłany: 06:17, 11 05 2009    Temat postu:

o jezu nie pisajcie skrutami bo skruty to są dobre w terenie jak się ma czas puźniej szukać właściwej drogi.

przecież mamy taki piękny język taką wspaniałą gramatykę i ortografię

Proszę piszcie pełnymi zdaniami

emotikona nie będzie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szczurołap




Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pustkowi
Płeć: Brat nasz

PostWysłany: 18:02, 23 06 2009    Temat postu:

cholera czy nikt tego nie ruszy nawet długim kijem?
jest mi przykro bo to jest coś mojego i bardzo osobistego i WAM zaufałem licząc na wasze opinie złe i dobre, pozytywne i negatywne śmieszne i poważne...
przykro mi że nie komentujecie i nie piszecie na tym temacie chlip chlip... będę musiał sobie kupić klawiaturę wodoodporną...
w bolkowie wersja drukowana...


Ostatnio zmieniony przez szczurołap dnia 18:04, 23 06 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aimil
Wszechspraw Patronka



Dołączył: 14 Sty 2008
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańska Szkoła Fechtunku Bractwa św. Jerzego

PostWysłany: 00:15, 24 06 2009    Temat postu:

a ten znoooowu chlipie... ech...coś sentymentalny ten jegomość ...no już dobrze dobrze...do Grunwaldu postaram się zdążyć przeczytać
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ijon
Laird



Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: tyś? jaaaa? eeee, z takiej małej wiochy Gdynia

PostWysłany: 17:58, 25 06 2009    Temat postu: o pisaniu prozy.....

Bracie o Szczurzych Łapkach, Futerku Zszarzałym i Pyszczku Smagłym, nie smutaj się - wiesz ile było przygotowań do wyjazdu bolkowskiego i spraw z tym związanych bez liku, więc czasu nie stało by UWAŻNIE I Z ZADUMĄ przeczytać Twoje pisanie. spoko, wiemy o Twej twórczości, jest ona dostępna, więc jej lektura Cię NAPEWNO nie minie. jeno później nieco.....

Ijon
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szczurołap




Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pustkowi
Płeć: Brat nasz

PostWysłany: 18:17, 25 06 2009    Temat postu:

ostatnio wysłałem ją Witkowi żeby poczytał ją swoim konikom i kotkowi i mówił że boki zrywali wszyscy i żebym więcej takich głupot czynił
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MarkizaRoher/Aniołek




Dołączył: 30 Lip 2009
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wolny strzelec

PostWysłany: 15:55, 12 05 2010    Temat postu:

genialne!!!!!!!!!!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szczurołap




Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pustkowi
Płeć: Brat nasz

PostWysłany: 16:24, 12 05 2010    Temat postu:

właśnie skończyłem płakać ze śmiechu po przeczytaniu tego kolejny raz....
zawsze mi to poprawia humor i przywołuje wspomnienia ze stajni klubu żeglarskiego itp...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.pomorskabrac.fora.pl Strona Główna » O inszych wszelakich sprawach ogólnych Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
  ::  
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group   ::   template subEarth by Kisioł. Programosy   ::  
Regulamin